Wstecz

Z "życia" Żbika


W tym miejscu chciałbym napisać nieco o Janie Żbiku - człowieku z "krwi i kości". Na podstawie lektury listów do przyjaciół oraz poszczególnych zeszytów można wiele dowiedzieć się o bohaterze "kolorowych zeszytów".

Jan Żbik z papierosem

Pierwsze informacje na temat życia Jana Żbika możemy znaleźć czytając zeszyty pt. Ryzyko (1) oraz Ryzyko (2). Widzimy tutaj Żbika z papierosem w ręku. Od tego momentu prawie w każdym z zeszytów widać Żbika palącego papierosy.

Widzimy także po raz pierwszy Żbika z kierownicą samochodu. Po atrapie samochodu można przypuszczać że jest to alfa romeo.

Natomiast pierwsze informacje z listów możemy znaleźć w zeszycie pt. Zapalniczka z pozytywką (I wydanie). Właśnie tam, na prośbę czytelników, napisał w pierwszym liście zatytułowanym do "Drogich, młodych Przyjaciół" kilka zdań o sobie. Z tego listu możemy wyliczyć rok urodzenia Jana Żbika. Na pewno nie jest to rok 1942 jak podaje MACHINA (nr 3/1998). Wiemy, że pierwsze wydanie Zapalniczki z pozytywką zostało wydane w roku 1970. Jan Żbik pisze w nim o przygodzie z sprzed dwudziestu laty. Miał wtedy 13 lat. Jak więc łatwo policzyć Żbik urodził się w 1937 roku.

Z dalszej części listu dowiadujemy się o przyczynach wybrania zawodu milicjanta.

Mieszkał wtedy z rodzicami w wiosce leżącej w pobliżu Zielonej Góry. Jego głównym zainteresowaniem były wtedy... samoloty. Latające modele, które sam robił, były sławne z osiąganej szybkości i wysokości w całym powiecie.

Pewnego dnia - był to pierwszy dzień wakacji - poszedł do lasu. Znał tu każdą ścieżkę. Zbliżając się do ulubionej polanki zobaczył na skraju nieznajomego mężczyznę. W jego wiosce mieszkali osadnicy wojskowi. Znał ich wszystkich. Ten był obcy - ubrany z miejska, w tyrolskim kapeluszu na głowie. Nie zauważywszy Żbika obcy, pochylony nisko, kopał coś w ziemi. Żbik podszedł bliżej, skradając się jak podczas zabawy w Indian. W pewnym momencie mężczyzna wyciągnął z wykopanego dołu ciężką metalową skrzynię. To zaciekawiło Żbika jeszcze bardziej. Zbliżając się nadepnął suchą gałąź która trzasnęła mu pod nogami. W tym momencie mężczyzna wyszarpnął z kieszeni broń. Żbik przypomniał sobie wtedy opowiadanie ojca z czasów wojny. Zrozumiał w ułamku sekundy, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Zamiast rzucić się do ucieczki skoczył do przodu jak prawdziwy żbik i całym sobą wyrżnął mężczyznę w brzuch. Próbował jeszcze chwilę walczyć - ojciec uczył go zawsze, że trzeba walczyć do końca - ale stracił już nadzieję, że wyjdzie cało z opresji. Wtedy usłyszał znajomy głos: "Milicja! Ręce do góry!" Mężczyzna puścił Żbika. Wtedy zobaczył stojącego z pistoletem w ręku wioskowego milicjanta Wacka, któremu nieraz robili z kolegami różne psikusy.

Później Wacek zrelacjonował Żbikowi oraz jego ojcowi jak śledził tego mężczyznę, który okazał się byłym SS-manem poszukującym ukrytych w lesie podczas wojny ważnych dokumentów. Wtedy to młody Jan Żbik postanowił że zostanie milicjantem, że będzie zawsze tam, gdzie będzie potrzebny innym.

Droga nie była prosta, ale Żbik był uparty tak jak jego ojciec. Ojciec Janka był żołnierzem. Walczył o Polskę z faszystami, forsował Nysę i pod Budziszynem stracił rękę. Ciężko mu było z kalectwem prowadzić gospodarkę, ale mimo tego zawsze powtarzał młodemu Jankowi aby "pamiętał, że dla wielkiej sprawy nie żal i życie oddać". Jan Żbik chciał być taki jak jego ojciec i jak Wacek, który uratował mu życie, a w rok potem zginął od kuli bandyty.

Z zeszytu pt. Błękitna serpentyna dowiadujemy się, że Żbik jako kilkunastoletni chłopak był krótkofalowcem. Znajomość alfabetu Morse`a przydała się Żbikowi w odczytaniu wiadomości którą stepowała tancerka.

Z kolei w zeszycie pt. Skoda TW 6163 wydanym w 1972 roku Żbik opowiedział historię z przed dwudziestu laty czyli z 1952 roku. Miał wtedy 15 lat. Spędzał wakacje z grupą młodzieży ZMP-owskiej w województwie poznańskim, w miejscowości położonej w pobliży Piły nad Jeziorem Piaszczystym.

Nie wszyscy koledzy Żbika potrafili pływać, do takich należeli również Janusz Paździerski i Grzegorz Kamiński. Te nazwiska Żbik zapamiętał dokładnie. Janusz był świetnym biegaczem, Grzegorz natomiast pisał piękne wiersze. Postanowili, że w czasie pobytu nad jeziorem nauczą się pływać. Zaczęli pobierać lekcje pod okiem instruktora. Jednak którejś nocy okazało się że w obozie nie ma Grzegorza oraz Janusza. Oboje wypłynęli kajakiem na jezioro. Instruktor błyskawicznie wybrał trzech chłopców, w tym również Żbika, i we czwórkę, dwoma kajakami wypłynęli na jezioro. W pewnym momencie, usłyszeli w odległości jakichś 30 metrów przed nimi wyraźny plusk a w chwilę później wołanie o ratunek. Niestety, zdążyli uratować tylko Janusza. Grzegorz utonął... Dla Żbika było to okropne przeżycie. Zapamiętał je na zawsze.

Żbik niejednokrotnie zwracał uwagę na fakt, że do żadnej ze szkół milicyjnych nie można było być przyjętym wprost z cywila. W pierwszych latach powojennych do służby w szeregach MO przyjmowano ludzi oddanych Władzy Ludowej, bez względu na ich wykształcenie. Można było się również zgłosić się do MO bez odbytej służby wojskowej. Teraz okres próbny trwa aż trzy lata, choć może być skrócony za dobre wyniki. (Niewygodny świadek, wydanie II) Dopiero po tym okresie kandydaci otrzymują skierowanie do szkoły. (Wieloryb z peryskopem, wydanie II) Dlatego też po maturze zgłosił się do Komendy gdzie zapytano go dlaczego chce zostać milicjantem. Wtedy Żbik opowiedział im swoją przygodę z dzieciństwa jaką przeżył w lesie. Zrozumieli. W ten sposób dostał się do szkoły milicyjnej. Dopiero wtedy przekonał się, ile trzeba umieć w tym zawodzie. Uczył się tam matematyki, chemii, fizyki, biologii, medycyny...

Można przyjąć, że pomimo trwającej wojny młody Jan Żbik rozpoczął w 1944 roku, w wieku 7 lat, uczęszczanie do tzw. szkoły elementarnej. W pierwszym okresie po wojnie obowiązywały 8-letnie szkoły podstawowe. A wiec szkołę podstawową ukończył w wieku około 14 lat. W 1952 roku musiał rozpocząć naukę w liceum ogólnokształcącym, by po czterech latach, w wieku 18 lat, zdać maturę. Wynika z tego, że służbę w milicji rozpoczął w wieku 18 lat (1956), ale do szkoły musiał zostać skierowany już rok poźniej, tj. w 1957. Rok ten wynika z faktu, iż w zeszycie pt. Porwanie (wydanie I) Jan Żbik poinformował, że jest także jednym z absolwentów oficerskiej szkoły MO w Szczytnie, którą to szkołę ukończył w 1960 roku.

W 1954 roku Centrum Wyszkolenia MO w Słupsku rozwiązano. Szkoła Oficerską przeniesiono do Szczytna. W Słupsku pozostała Szkoła Podoficerska MO. (Jaskinia zbójców, wydanie II)

W zeszycie pt. Podwójny mat (I wydanie) dowiadujemy się, że służba Żbik w szkole trwała już parę miesięcy. Poznawał on coraz lepiej prace Komendy Powiatowej, a przede wszystkim sam się uczył. Żbik zrozumiał, że o wykryciu przestępców decydują nie tylko metody naukowe i zespołowa praca milicjantów, ale także pomoc społeczeństwa. "Przestępca popełnia najczęstszy błąd: zapomina, że jeśli nawet uda mu się umknąć czujnemu oku milicjanta, znajdzie się zawsze ktoś, kto zwróci na niego uwagę".

Po wykryciu sprawców włamania do jubilera Żbik stał się w miasteczku dość znaną personą i to głównie wśród młodzieży. Komendant kpił trochę z jego popularności, ale w gruncie rzeczy był z niej zadowolony. Jan Żbik spotykał się często z uczniami szkół podstawowych i zawodowych i prowadził z nimi długie dyskusje.

Pewnego dnia, przyjaciel Żbika, 16-letni piegowaty blondyn Tadek zakomunikował mu tajemniczo, że powstał Deżet. Na pytanie Żbika co to jest Deżet, usłyszał on odpowiedź, że jest to Drużyna Żbika, albo Drużyna Żbików. Ostateczna nazwa nie została jeszcze wybrana. Po paru tygodniach Żbik przekonał się że Deżet istnieje nie tylko dla zabawy.

Któregoś pięknego majowego dnia Żbik przeglądał właśnie akta w swoim pokoju w komendzie, kiedy nagle na progu stanął zadyszany Tadek. Poprosił Żbika aby poszedł razem z nim. Tadek prowadził Żbika ulicą Olkuską w kierunku lasu. Po drodze, dość chaotycznie, opowiadał o człowieku w jasnym płaszczu który wydobył ze skrytki pistolet a potem odjechał na rowerze. Po przybyciu pod szopę na polanie - miejscu spotkań Drużyny Żbików - chłopcy z drużyny odkryli ślady rowerzysty.

Żbik oczywiście zajął się tą sprawą. Po południu jeden z milicjantów zameldował, że widział na rynku mężczyznę na rowerze, w jasnym płaszczu. W parę minut później przybiegł Tadek. Chłopcy z drużyny Żbika odnaleźli odbicia podeszw na błotnistej jezdni rynku... i idąc za tym śladem trafili na nieznajomego. Obserwację przejął Żbik. Mężczyzna mieszkał w drewnianym domku na ulicy Olkuskiej. O dziewiątej wieczorem do nieznajomego przyszło trzech znajomych. Po chwili wszyscy poszli pustymi już ulicami miasteczka w kierunku poczty. Napad na pocztę udaremnił im Żbik oraz Drużyna Żbików która ubezpieczała swojego ulubionego milicjanta.

Po skończeniu szkoły milicyjnej otrzymał swoją pierwszą samodzielna sprawę. Podobno była to bardzo interesująca historia... Była to najprawdopodobniej poniższa sprawa ...

W zeszycie pt. Spotkanie w "Kukerite" (wydanie I) Żbik pisał żeby nie myśleć, że po szkole milicyjnej stał się od razu czymś w rodzaju Sherlocka Holmesa. Głowę miał nabitą wiedzą, ale praktyki żadnej. Marzył oczywiście o ciekawych i trudnych zagadkach kryminalnych, pasjonujących pogoniach za przestępcami.

Na początku posłano go na praktykę do małego miasteczka w województwie zielonogórskim położonego malowniczo wśród lasów i wzgórz. Pośrodku rynku stał ratusz pamiętający jeszcze chyba Piastów, a codziennie, budząc się, Jan Żbik widział tarczę zegara wmontowanego w ścianę ratusza wskazującą godzinę 6.30. Żbik odnajmował pokój u rodziny kolejarza Michejdy. Krzepki, pięćdziesięcioletni mężczyzna prowadził pociąg na trasie do Zielonej Góry i Poznania. W domu bywał rzadko, a jego żona, szczupła blondynka, wiecznie zapracowana zajmowała się dziećmi. Z dwunastoletnią Agnieszką nie miała kłopotu, natomiast o dwa lata od siostry starszy Wojtek był to urwis nieprzeciętny. Niekiedy znikał na całe dni z domu i zjawiał się dopiero późnym wieczorem. Zaprzyjaźnił się ze Żbikiem, zaglądał do jego pokoju i wypytywał się jak chwyta się bandytów. Żbik niewiele mógł mu wtedy powiedzieć.

Parę tygodni po przybyciu Żbika do miasteczka zaczęły się napady na sklepy. Sprawca albo sprawcy nie zostawiali żadnych śladów i znikali zabierając pieniądze i towary. Sprawę powierzono Żbikowi. "Pokaż co potrafisz Żbik" - powiedział komendant. Jan Żbik zabrał się do roboty z zapałem, ale dni mijały, a jemu nie udało się nic wykryć. Tymczasem dokonano jeszcze jednego włamania do sklepu zegarmistrzowskiego, skąd skradziono kilkadziesiąt zegarków. Jak zwykle przestępcy nie zostawili śladów. W miasteczku wrzało - żądano od milicji skutecznej działalności. Nawet Michejda patrzył na Żbika mniej przychylnie.

Pewnego dnia okradziony zegarmistrz spotkał na rynku starego Macieja, woźnego z ratusza, postać w miasteczku ogólnie znaną i szanowaną. Maciej był jednym z pierwszych mieszkańców miasteczka i od początku pracował w ratuszu. Jakież było zdziwienie zegarmistrza, gdy na ręku Macieja zobaczył Doxę, ukradzioną podczas napadu sklep. Natychmiast przybiegł do Żbika z tą wiadomością, a Żbik oczywiście przesłuchał starego. To był przecież pierwszy ślad! Maciej wyraźnie kręcił; oświadczył początkowo, że zegarek znalazł na korytarzu w ratuszu, potem że w lesie. Wreszcie zaciął się i milczał. Żbik musiał go zatrzymać w areszcie, chociaż czynił to bez przekonania. Żbik był pewien, że stary woźny kogoś osłaniał, ale kogo? Tego dnia, gdy Żbik wrócił do domu, Wojtek nie powiedział mu nawet "dobry wieczór", udawał, że go nie dostrzega. Żbik rozumiał go: wszystkie dzieci w miasteczku kochały Macieja.

Nazajutrz Żbik wrócił z komendy bardzo późno. W korytarzu czekała na niego zapłakana Michejdowa. Okazało się, że Wojtek wyszedł rano, nie był w szkole i dotychczas nie wrócił do domu. Godziny mijały i wszyscy byli coraz bardziej niespokojni. O dwunastej w nocy Żbik poszedł do pokoju chłopca, żeby zobaczyć, czy w jego rzeczach nie znajdzie jakiejś wskazówki ułatwiającej odnalezienie go. W zeszycie do polskiego, na ostatniej stronie, Żbik zobaczył dziwną notatkę: "W sprawie Piasta wiąże nas przysięga".

Żbik zastanawiał się co to u licha mogło znaczyć? Głowił się długo, zanim zrozumiał. Otóż w lesie, parę kilometrów od miasteczka znajdowały się porosłe trawą i krzakami ruiny. Miejscowi chłopi mówili "u Piasta", bo podobno ongi w tym miejscu znajdowała się siedziba książąt piastowskich. Żbik nie namyślając się wybiegł z domu.

Ruiny był ciemne i puste. Wśród krzaków ginęły przejścia do niezbadanych jeszcze piwnic. Żbik usiadł na omszałym kamieniu i zastanawiał się czy naprawdę ma szansę znalezienia tu Wojtka. Wtedy zobaczył zbliżającego się mężczyznę. Szedł ostrożnie i kierował się do jednego z wejść piwnicznych. Żbik poszedł za nim. Już wówczas umiał poruszać się bezszelestnie. Mężczyzna zszedł w dół wąskim korytarzem, który prowadził do obszernej piwnicy. W pewnej chwili zapalił latarkę elektryczną. Wtedy Żbik zobaczył pod ścianami pękate worki, a na kamieniach leżącego Wojtka, związanego i zakneblowanego. Żbik sięgnął po broń. Mężczyzna obrócił się nagle, dostrzegł Żbika i skoczył. Jednak nie na próżno Żbik nosił swoje nazwisko. Był w szkole najlepszym w judo.

Kiedy już Jan Żbik prowadził przestępcę na posterunek, Wojtek opowiedział mu wszystko. Otóż myszkujący kiedyś po ruinach wszedł do tej piwnicy i zastał w niej człowieka, którego znał jako ekspedienta jednego ze sklepów, a zarazem ojca swego kolegi ze szkoły. Mężczyzna powiedział: "Zabiję twoją siostrę, jeśli powiesz choć słowo". I tak Wojtek przysiągł, że będzie milczał. Wychodząc znalazł leżący wśród kamieni złoty zegarek. Podarował go Maciejowi. Gdy Żbik aresztował woźnego, Wojtek postanowił przyjść do ruin jeszcze raz ... Gdyby nie ta notatka w zeszycie, mogło się to skończyć dla niego tragicznie...

Natomiast w zeszycie pt. Błękitna serpentyna (I wydanie) Żbik opowiada o sprawie, którą prowadził na początku milicyjnej służby.

W powiecie, w którym pracował, kłusował od pewnego czasu na zwierzynę leśną jakiś nieuchwytny "myśliwy". Znajdowano ślady jego przestępczej działalności, jednak w żaden sposób nie udawało się go schwycić. Zasadzki organizowane wspólnie ze strażą leśną i ORMO też nie dawały wyniku. Jesienią kłusownik zaprzestał nagle polowań. Milicja już, że odstraszyły go wreszcie patrole, ale tuz przed świętami Bożego Narodzenia kłusownik zabił dużą łanię i zabrał mięso a na miejscu zostawił ślad - znak, że znowu będzie kłusował.

Zbliżał się Sylwester. Żbik doszedł do wniosku że w tym czasie wszyscy zapominają o codziennych sprawach, zajęci zabawą i Nowym Rokiem. Nie mylił się. W Sylwestra rano Żbik zebrał drużynę Deżetów i wtajemniczył ich w swój plan.

Na drogach prowadzących do lasu rozstawił obserwatorów, a sam zajął pozycję w środku odcinka leśnego. Głos wilgi miał być ich hasłem porozumiewawczym. Zaczynało się szarzeć, kiedy usłyszeli dwa kolejne strzały. Chłopcy nie wytrzymali nerwowo i ostrożnie zbliżali się do miejsca skąd padły strzały. Dotarł tam i Żbik. Na niewielkiej polance leżała zabita sarna. Nie było tam jednak kłusownika, którego musiały spłoszyć kroki Żbika oraz chłopców z drużyny.

Po pewnym czasie usłyszeli umowny sygnał - głos wilgi wzywający ich na skraj lasu. Na miejscu spotkali wychodzącego na drogę mężczyznę z laską. Zapytany potwierdził, że słyszał strzały, ale przypuszczał, że to chłopcy we wsi rzucają petardy. Żbika zainteresowała jednak nietypowa laska. Kiedy chciał ja obejrzeć, mężczyzna odepchnął Żbika i zaczął uciekać. Żbik oczywiście dogonił go bardzo szybko. Był to nieuchwytny kłusownik, laska zaś okazała się strzelbą. Złapany przez Żbika został skazany na kilka lat więzienia.

Od momentu poznania kapitana Żbika wiemy, że pracował on już w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej, czyli co najmniej od 1967 roku. Jednak dopiero trzy lata później, w zeszycie pt. Zapalniczka z pozytywką, kapitan Żbik podaje swój służbowy adres: Komenda Główna Milicji Obywatelskiej w Warszawie, ul. Puławska 150, pokój 342.

Mieszkanie Żbika (Dziekuje kapitanie)

Jest rok 1968. Kapitan Jan Żbik pracuje już w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Widzimy go w swoim mieszkaniu. Mieszkanie znajduje się najprawdopodobniej w jednym z pięciopiętrowych bloków w Warszawie. Na tabliczce wiszącej na bloku widać jedynie cyfrę "2" - końcówkę numeracji bloku. Natomiast na drzwiach wejściowych do mieszkania wisi wizytówka z pełnym imieniem i nazwiskiem. W mieszkaniu możemy zobaczyć wystrój tylko jednego pomieszczenia. Jest to pokój. Ściany pomalowane w kolorze żółtym. Zielone zasłony. Widać meblościankę z dwoma półkami pełnych książek. Znalazło się tam też miejsce dla wazonu z kwiatami oraz dla telewizora. Całości dopełnia czarne biurko oraz granatowy fotel. Jest tam także stojąca lampa, najprawdopodobniej na trójnogu, z różowym okrągłym abażurem.

Najprawdopodobniej Żbik nie posiada garażu gdyż jego samochód marki syrena o numerze rejestracyjnym WO-24-18 stoi zaparkowana na ulicy.

Dowiadujemy się, że Żbik jest nie tylko świetnym kajakarzem ale także pływakiem. Widzimy go także w pierwszej walce wręcz.

Mieszkanie Żbika (Blekitna serpentyna)

Także w 1968 roku (Wzywam 0-21) widzimy Żbik za sterami samolotu. Jest to co prawda tylko avionetka, ale jednak samolot.

W zeszycie pt. Błękitna serpentyna, jednak już nie na podstawie listów, widzimy gabinet Żbika. Biurko z krzesłem dla petenta. Na biurku telefon oraz metalowa lampka na giętkim metalowym przegubie. Z placami duża mapa Polski. Po prawej stronie okno z czerwonymi zasłonami.

Widzimy także, że Żbik zmienił nie tylko mieszkanie, ale także jego wystrój. Niestety także i tym razem widzimy tylko główny pokój. A w nim nowa, brązowa meblościanka. Teraz oprócz telewizora, chyba neptun, można zauważyć w segmencie magnetofon szpulowy oraz wielkie radio z głośnikiem pośrodku. Na półce stoją także książki. Po ich wielkości można przypuszczać że są to różnego rodzaju albumu. Na brązowym włochatym dywanie stoi niska drewniana ława oraz czerwone okrągłe pufy. Po przeciwnej stronie okna stoi szafka na której umieszczony jest biały aparat telefoniczny.

Z zeszytu pt. Czarna Nefretete dowiadujemy się, że Żbik pracuje w Komendzie Stołecznej Milicji Obywatelskiej. W pokoju, za plecami tym razem wisi nie mapa Polski lecz plan miasta.

Mieszkanie Żbika (Czarna Nefretete)

Ponownie mamy okazję zobaczyć pokój w mieszkaniu kapitana Żbika. Jest to chyba nadal to samo mieszkanie. W każdym bądź razie zmienił zasłony na niebieskie. Ma także chyba nową meblościankę w której ma ten sam telewizor i ten sam szpulowy magnetofon. Tym razem brak radia.

Z kolei z pierwszego wydania zeszytu pt. Złoty Mauritius dowiadujemy się o kolejnej przygodzie, która wydarzyła się Żbikowi jeszcze w początkach jego pracy.

W tym okresie wracał codziennie do domu kolejka. Wiele osób jeżdżących tym pociągiem znał dobrze z widzenia i oni znali jego. Nikt jednak nie wiedział, że jest oficerem milicji, ponieważ chodził w cywilnym ubraniu. Wyglądał przeciętnie i nic nie wskazywało, że jest mocny, że zna dobrze dżudo, że dość łatwo radzi sobie nawet z kilkoma przeciwnikami.

Na jednej ze stacji wsiadło pięciu młodych ludzi którzy zaczęli zaczepiać dwie młode kobiety. Interwencja Żbika na nic się zdała. Wycofał się do drzwi i udał, że wysiadł na stacji. Na którejś z kolejnych stacji wysiadły obie młode kobiety a za nimi również obserwowani przez Żbika chuligani. W zagajniku piątka chuliganów napadła na kobiety. W tym momencie Żbik doskoczył do pierwszego z napastników i jednym uderzeniem rozłożył go. To samo zrobił po chwili z dwoma następnymi, którzy nawinęli się mu pod rękę. Dwóch którzy uciekli nie gonił gdyż wiedział, że dowie się kim są. Zatrzymanych doprowadził do stacji gdzie zajął się nimi patrol Straży Ochrony Kolei.

W styczniu 1970 roku Żbik przebywał służbowo na terenie województwa białostockiego. Kilkanaście kilometrów przes Augustowem kierowca prowadzący wóz zaczął gwałtownie hamować. Zatrzymali się dosłownie w poprzek szosy. W pierwszym momencie Żbik nie bardzow wiedział co sie stało. Spojrzał w prawo i w lewo, ale na szosie nie zauważył żadnego innego pojazdu. Tymczasem kierowca, który natychmiast po zatrzymaniu wozu wysiadł, coś wykrzykiwał groźnie, a następnie wystrzelił w rów kilka razy z pistoletu. Dla Żbika tego było już za wiele! Wyskoczył z samochodu i już szykował się, aby porządnie zburczeć kierowcę za co najmniej dziwne wyczyny, gdy zauważył znikające w niedalekim lesie stadko saren i uciekające w kierunku wsi dwa duże psy. Do opłotków wsi dobiegał również jakis mężczyzna. Po krótkiej naradzie z kierowcą postanowili zajechać do wsi i ustalić czyje to były psy. Wśród dorosłych napotkali przysłowiowy mur nieufności, a nawet - daleko posuniętą niechęć. I tu, gdy byli już bliscy rezygnacji, przyszły im z pomocą dzieci. Dziewczynka, może dziesięcioletnia, powiedziała: "Proszę pana, mój tatuś szczuje Bryśkiem i Rudkiem sarny, bo wyjadają nam ze stogów siano. U nas wszyscy tak robią ..." Żbik wraz z kierowcą porozmawiali z jej ojcemi z innymi właścicielami psów we wsi, ostrzegając ich przed tego rodzaju metodami. Przyznali im rację, poważnie kiwając głowami. Zgodzili się nawet, że zbudują kilka karmników i będą dokarmiać głodującą w czasie zimy zwierzynę leśną. kapitan Żbik dowiedział się później, że karmniki rzeczywiście zostały zbudowane, tylko że przez dzieci. Dzieci również przez cały czas, aż do wiosny, dokarmiały zwierzęta leśne. (Wieloryb z peryskopem, wyd. I)

Z zeszytu pt. Złoty Mauritius wydanym w 1970 roku dowiadujemy się, że kapitan Jan Żbik niedawno musiał interweniować w obronie napastowanej przez chuliganów kobiety.

Kolejną przygodę jaką opisał nam Jan Żbik w listach do "Drogich Przyjaciół" możemy znaleźć w pierwszym wydaniu zeszytu pt. Tajemniczy nurek. Był to także rok 1970. Żbik jechał właśnie samochodem szosą w kierunku Kielc. Było piękne letnie popołudnie. Na drodze, w jednej z wiosek województwa kieleckiego, zatrzymała go grupka ludzi. Do samochodu podbiegła zapłakana kobieta z prośbą o przewiezienie do szpitala jej jedenastoletniego syna. W domu Żbik ujrzał w łóżku nieprzytomnego chłopca. Pierś miał obandażowaną podartym w pasy prześcieradłem. Przy łóżku klęczał szlochający 15 letni chłopiec - brat rannego. Dziadek chłopców na pytanie Żbika wyjaśnił, że Mietek postrzelił Franka z "obrzyna". Po powrocie do samochodu Żbik połączył się przy pomocy radiostacji z oficerem dyżurnym Komendy Wojewódzkiej i poprosił o natychmiastowe przysłanie karetki i ekipy śledczej.

Gotycka komnata

W 1971 roku dowiadujemy się, że Żbik ma przyjaciela w Wojsku Polskim. Jednak nie mamy okazji go zobaczyć. (Studnia).

Jeszcze tego samego roku, tj. 1971, Jan Żbik poznaje panią kusztosz muzeum w Waśnicach - Danutę Zawadzką. Ponadto rozbraja miny. Zna ten typ min i nie zapomniał jak to się robi. A dowiadujemy sie tego z zeszytu pt. Gotycka komnata.

Z zeszytu pt. Skoda TW 6163 dowiadujemy się że latem 1972 roku, Żbik przebywał ponownie w województwie poznańskim, w miejscowości Piła. Postanowił pojechać nad leżące w pobliżu Jezioro Piaszczyste. Nie był tam od 1952 roku i ciekawiło go jak teraz wygląda to miejsce. Okazało się, że w otoczeniu jeziora zmieniło się niewiele, ale jednocześnie zaobserwował jedno: brawura i lekkomyślność kapiących się pozostała taka sama jak kiedyś...

Także w 1972 roku, kilka tygodni po pierwszym wydaniu zeszytu pt. Pogoń za lwem, Żbik miał niecodzienny przypadek. Jechał właśnie tramwajem i stał przy ławce, na której siedziała stara kobieta. Zauważył, że przygląda mu się uważnie. W pewnym momencie chwyciła Żbika z rękę i powiedziała cicho: "Kapitan Żbik, prawda? Chce panu podziękować za pamięć o nas, starych ludziach..."

Żbikowi sprawiło to przyjemność. Domyślił się, że starsza pani mówiła o apelu, który skierował do czytelników w jednym z "kolorowych zeszytów" pt. Nocna wizyta.

Ponadto widzimy kapitana Żbika omawiającego plan działania ze swoją grupą w swoim mieszkaniu. Wystrój wnętrza jedynego chyba pokoju niewiele się zmienił. Zasłony w kolorze niebieski pozostały. Włochaty brązowy dywan. Niska szklana ława oraz bordowe foteliki. Miejsce szpulowego magnetofonu oraz telewizora zajęło ponownie duże radio.

W tym samym zeszycie ogłasza wraz z Wydawnictwem Sport i Turystyka konkurs, tematem którego ma być odpowiedź na pytanie: "Co chciałbyś zmienić na lepsze w swoim najbliższym otoczeniu, tam, gdzie mieszkasz - w swojej wsi, miasteczku, mieście".

Nagrodzeni za najlepsze wypowiedzi uczestnicy konkursu zostaną zaproszeniu do Komendy Głównej MO w Warszawie na uroczyste wręczenie nagród. Czy w spotkaniu uczestniczył kapitan Jan Żbik?

Rozstrzygniecie konkursu nastąpiło w 1973 roku na łamach zeszytu pt. Wiszący rower. Nagrody i wyróżnienia zostały przesłane do Wojewódzkich i Powiatowych Komend MO w celu uroczystego wręczenia laureatom konkursu. Do tych wszystkich, którzy odpowiedzieli na pytanie konkursu kapitan Żbik wysłał oddzielne listy z podziękowaniami za udział.

Ponadto z zeszytu pt. Dwanaście kanistrów dowiadujemy się, że Jan Żbik to świetny sportowiec. Przychodzi na przystań wodną w Warszawie od dwóch lat, czyli od 1971 roku.

Rok 1974 obfitował w wiele wydarzeń.

I tak w drugim wydaniu zeszytu pt. Zapalniczka z pozytywką dowiadujemy się, że kapitan Żbik otrzymał list od jedenastoletniego chłopca, który przebywał w Państwowym Domu Dziecka niedaleko Warszawy. Postanowił odwiedzić chłopca. Jego opowiadanie wstrząsnęło Żbikiem do głębi. Na zakończenie spotkania chłopiec spytał czy może korespondować ze Żbikiem i czy go jeszcze kiedyś odwiedzi. Jan Żbik przyrzekł mu, że będzie go odwiedzać i obiecał odpisywać na jego listy.

Natomiast w zeszycie pt. Spotkanie w Kukerite dowiadujemy się, że z tytułu swojej pracy Żbik często podróżował. W czasie drogi lubił szczególnie obserwować zachowanie się młodzieży. Przyznał się, że często po prostu wstydził się za tę młodzież. Na jednym z przystanków do tramwaju, którym jechał Żbik, wsiadła staruszka. Młodzi ludzie nie ustąpili jej miejsca. Pierwszej uwaga Żbik na nic się zdała. Dopiero kiedy pokazał swoją legitymacje służbową i porosił o legitymacje szkolna młodzieńca - efekt był natychmiastowy.

W 1974 roku, kilka dni przed wznowieniem zeszytu pt. Podwójny mat, kapitan Żbik był mimowolnym świadkiem tragicznego w skutkach wypadku drogowego spowodowanego przez bezmyślność kilku chłopców - uczniów piątej klasy szkoły podstawowej.

Żbik szedł z kolegą i zajęci rozmową nie zwracali specjalnej uwagi na chłopców zrzucających sobie na wzajem czapki z głów oraz bijących się tornistrami. Chłopcy znajdowali się około 30 metrów przed nimi. Nagle towarzysz Żbika krzyknął i popędził szybko w stronę chłopców.

Pobiegł tam również Żbik. Nim zdążyli dobiec nastąpił wypadek. Zobaczyli samochód gwałtownie skręcający na chodnik, który w chwile potem rozbił się o latarnię. Przyczyną wypadku był jeden z chłopców który wbiegł pod nadjeżdżający samochód.

Przy tej okazji kapitan Żbik zaproponował zorganizowanie przy każdej szkole i w każdym osiedlu Młodzieżowej Służby Ruchu (MSR).

W międzyczasie dowiadujemy się, że Jan Żbik bardzo lubi zwierzęta, a w szczególności psy. (Zakręt śmierci).

Także w 1974 roku, kilka dni przed wydaniem pierwszego wydania zeszyty pt. Kryptonim Walizka, Żbik idąc ulicą zatrzymał się na skrzyżowaniu czekając na zmianę świateł. Obok zatrzymała się grupka dziewcząt i chłopców. Rozmawiali głośno i z ożywieniem. Używali przy tym ordynarnych wyrazów. Żbik był oburzony. W pierwszej chwili chciał ich wylegitymować celem powiadomieni szkoła oraz rodziców. Jednak Żbik postanowił sprawę załatwić inaczej. Doszedł do wniosku, że rozmowa przeprowadzona "na gorąco" przyniesie lepszy skutek. Tak też było, jeśli wierzyć zapewnieniom grupki dziewcząt i chłopców.

Mieszkanie Żbika (Wyzwanie dla silniejszego)

Jest rok 1975. W zeszycie pt. Wyzwanie dla silniejszego widzimy ponownie jeden pokój w mieszkaniu Żbika. Tym razem widzimy go ubranego w fioletowy szlafrok. Siedzi na dużym zielonym klubowym fotelu. Przed sobą ma szklaną ławę. Nie zmienił włochatego dywanu. Zmienił za to po raz kolejny meblościankę. Tym razem oprócz książek na półce stoi chyba adapter lub nowszy model magnetofonu. Książki to najprawdopodobniej jakieś dzieła zebrane lub encyklopedie. Wskazuje na to ta sama obwoluta. Ponadto na meblach stoi stara stylowa lampa naftowa. Jest to raczej tylko ozdoba, gdyż pokój oświetla lampka z żółtym okrągłym abażurem. Na ścianach pomalowany najprawdopodobniej na kolor żółty (pomarańczowy) wiszą dwa tej samej wielkości obrazy o szerokich passe-partout. Całość dopełniają czerwone zasłony w oknach. Duże przeszklone drzwi do pokoju.

Gabinet Żbika (Wodorosty i pasożyty, cz. 2)

O kolejnych faktach z życia Jana Żbika możemy dowiedzieć się z pierwszej części serii Wodorosty i pasożyty. Żbik przyznaje się tam, że nigdy nie był dobry z chemii.

Ponadto po raz kolejny widzimy gabinet Żbika. Jest teraz o wiele ładniejszy niż poprzedni. Za plecami plan miasta. Po prawej stronie szafka na akta oraz sejf na którym stoi kwiat. A na ścianie wisi obraz z jakimś pejzażem.

W wielu listach do "Drogich Przyjaciół" kapitan Jan Żbik opisywał swój stosunek do wielu problemów społecznych. Pisał między innymi o niewypałach, kłusownikach, chuliganach, ogniu, alkoholu ... Na przykład w zeszycie pt. Kto zabił Jacka? Żbik pisał, że ilekroć widział walające się po lesie gazety, różnego rodzaju opakowania, puszki i inne śmieci pozostawione przez wycieczkowiczów wstyd mu było za tych wszystkich, którzy nie potrafili uszanować piękna przyrody.

Major Jan Żbik

Przy okazji tematu kłusownictwa (Tajemnicze światło) kapitan Żbik zacytował Ignacego Krasickiego, poetę i pisarz z okresu Oświecenia: "...są czasy takowe w roku, gdzie zwierza gubić nie wolno, są okoliczności, w których polować się nie godzi..." Z okazji X-lecia wydawania "kolorowych zeszytów" oraz wydania 50-tego, jubileuszowego zeszytu pt. W potrzasku, Żbik otrzymał wiele miłych i serdecznych listów z gratulacjami. Podziękowania te zamieścił w zeszycie pt. Wodorosty i pasożyty (II wydanie).

Kilka miesięcy przed wznowieniem zeszytu pt. Kryptonim Walizka Żbik był obecny na rozprawie w Sądzie Rejonowym w Warszawie. Rozprawa dotyczyła młodocianych złodziei.

Rok 1978 jest przełomowym w karierze kapitana Jana Żbika. W uznaniu zasług kapitan Jan Żbik zostaje mianowany do stopnia majora. Poniższe zdjęcie które zostało zamieszczone w zeszycie pt. Granatowa cortina major Żbik dedykował wszystkim swoim Przyjaciołom. Jednak 10.000 osób może uznać się za szczęściarzy, gdyż właśnie tyle zdjęć z autografami już majora Żbika a jeszcze porucznik Oli i porucznika Michała wydało Wydawnictwo "Sport i Turystyka". Zastanawia mnie tylko ta data...

Autografy mjr Żbika, por. Oli oraz por. Michała

W zeszycie pt. "St. Marie" wychodzi w morze... dowiadujemy się że w pobliżu domu, w którym mieszka Żbik znajduje się skwerek. Którejś wiosny, w ramach czynu społecznego, mieszkańcy dzielnicy wraz z młodzieżą z pobliskich szkół, zasadzili na skwerku drzewa i krzewy różane, zasiali trawę, a administracja Domów Mieszkalnych wyposażyła go w nowe, kolorowe ławki oraz huśtawkę.

Ostatnią informacją jaką można uzyskać na podstawie lektury listów do "Drogich Przyjaciół" dotyczą roku 1982. Wtedy wydano ostatni 53 zeszyt pt. Smutny finał. Major Jan Żbik pisze w liście, że zgodnie z decyzją swoich przełożonych przechodzi do innej odpowiedzialnej pracy. Miał nadzieję, że będzie miał okazję spotkać się z nami nie raz.

Tak naprawdę, to postać Jana Żbika była wzorowana na kilku osobach. Fizjonomię postanowiono dopasować do Henia, najprzystojniejszego oficera. Natomiast osobowość Żbika to połączenie cech wielu oficerów, których znał i z którymi współpracował Władysław Krupka - jeden ze scenarzystów serii.